sobota, 16 lutego 2013

moja prawdziwa życiowa historia....

Witam !
 To znowu ja nieznośna Izka , niezwykle upierdliwa i żałosna. Tak sobie siedzę i myślę nad wszystkim ... I wydaje mi się, iż nigdy nie będę gotowa na opowiedzenie mojej historii. Nie umiem, nie potrafię, jestem tchórzem który nie umie mówić szczerze prosto w oczy, bo gdybym nim nie była to nie uciekałabym od tego . Może dlatego postanowiłam opisać to w słowach tylko od czego zacząć... Najlepiej od początku, ale gdzie jest ten początek ? Cóż jak zwykle zgubiłam się w moim własnym potoku słów... Może zacznę od tego, iż nigdy nie byłam dla nikogo ważna ... Nikt mnie nigdy nie kochał, ja nie wiem czym jest miłość, czuję się taka zimna od środka. Ale czy naprawdę twki we mnie lód ? Sama tego nie wiem, co do uczuć jestem w nich kiepska. Nigdy nie zapomne jak byłam śmiertelnie chora... Nie miałam wtedy 12 lat. Pamiętam jak moi rodzice zawieźli mnie do szpitala... Miałam nadzieję, że chociaż wtedy zaopiekują się mną ... Niestety nic z tego . Zostawili mnie samą z moją śmiercią. Brzydzili się mnie, czy co ? Potrzebowałam z kimś pogadać... Jedynie babcia mnie czasem odwiedzała... Nikt poza tym... No przepraszam raz ojciec przyszedł do mnie pod wpływem alkoholu i zrobił mi awanture... Nie pamiętam dokładnie o co, ale pamiętam, że wtedy po raz pierwszy mnie uderzył. Powiedział mi " Izaa !! Jesteś śmieciem."  Nie zobaczyłam go już więcej aż do powrotu do domu. A tamte słowa wciąż mnie bolały i to mocno... Gdyby nie pewna osoba, którą przypadkowo wysłano do mnie , nie wiem czy bym przeżyła... Ona trwała przy mnie i do tej pory wysyła mi czasem listy . Nigdy nie zapomni o moich urodzinach, czy imieninach. Święta Bożego Narodzenia też spędziłam samotnie tzn. bez rodziców... Babcia mnie tylko odwiedziła w drugi dzień świąt... Chociaż tyle... Czułam się wtedy taka samotna, opuszczona i niepotrzebna. Pytałam się wtedy Boga dlaczego zesłał na mnie śmiertelną chorobę i dlaczego daje mi dalsze życie moi poprawiającym się stanem ? Nie mogę tego zrozumieć do dziś... Przez połowę swego życia krzyczałam, sama nie wiem do kogo... Może do ludzi , żeby mnie w końcu zauważyli ? Żeby się mną zajęli ? Mój krzyk nic nie dał, ponieważ siedziałam w milczeniu, nie umiałam o tym wszystkim rozmawiać. Może to co do teraz napisałam wydaje się czystym banałem, ale mi osobiście sprawia ból , smutek i cierpienie... No dobra, a teraz napisze dalej...Po powrocie ze szpitala było gorzej... Ojciec ciągle pił i mnie bił, ja tylko milczałam. Przyjęłam do świadomości, że jestem nikim, jestem śmieciem. Któregoś razu wychowawczyni zapytała mnie dlaczego mam tyle siniaków , skłamałam  jestem zwykłym kłamcą i tchórzem, chciałam o tym komuś powiedzieć, ale z drugiej strony myślałam, że lanie to moje przeznaczenie, że jestem zła, okropna, okrutna, do niczego. Skłamałam ją mówiąc, że szarpałam się z koleżanką na żarty, uwierzyła . Kupiła moje kłamstwo, teraz pisząc o tym czuję się taka rozdarta. No nic mijały miesiące ciągle to samo. W nocy dręczyły mnie koszmary nocne przez które krzyczałam na całe mieszkanie , pamiętam niektóre krzyki " Proooszeee zostawcie mnie, zabierzcie mnie stąd. Prosze!!!" Błagałam, błagałam ,ale nikt mi nie pomógł dla nikogo nie byłam ważna. Ojciec podczas moich krzyków zaklejał mi buzię jakąś taśmą, tak bardzo źle mi było oddychać , zwłaszcza wtedy gdy miałam katar. 15 maja 2009 roku , nigdy nie zapomne tego dnia . Wróciłam ze szkoły, mojej mamy nie było w domu. Byłam sama z pijanym ojcem . Pociągnął mnie za rękę i posadził na jakimś drewnianym krześle, przywiązał mnie do niego. Dawał mi manto po buzi mówił wtedy " Teraz dam Ci za to ,że żyjesz" , " Za to, że jesteś do niczego " , " Za to, że nie jesteś inna " . Krzyczałam wtedy myślałam, że mnie zabije...  On zaklejił mi usta taśmą... Poczułam się taka bezsilna, taka jak zwierze w klatce , które mają zamiar zaraz zamordować, taka pusta. Po tym indydencie zamknęłam się w pokoju... Myślałam nad życiem... I wtedy po raz pierwsz pomyślałam sobie " Nie ma po co żyć , chcę umrzeć." Od tego dnia codziennie myślałam o tym. W szkole, w domu, wszędzie. Dostawałam manto, ale mnie to już nie ruszało, myślałam tylko " Już wkrótce skończy się moje cierpienie".  Po zakończeniu szkoły podstawowej w wakacje ojciec przestał pić i mnie bić. Potem zaczęła się szkoła gimnazjalna tamte czasy to istne piekło. Mama też się zmieniła, krzyczała na mnie non stop , nie mogłam nawet stłuc talerza czy głupiej szklanki. Nawet gdy byłam chora nie miała dla mnie serca , zwalała wine na mnie, zaaawsze... Nawet wtedy gdy ojciec mnie bił nie broniła mnie... Tak strasznie było mi przykro, byłam taka samotna... I po co ja to wszystko pisze ? Nie wiem wszystko spływa po mnie jak po maśle...  W szkole też nie czułam się bezpiecznie, nauczycielka od mamty zaczęła się nade mną znęcać. Wszyscy to widzieli, ale nikt nie reagował... Na początku milczałam ,ale potem zaczełam o tym mówić... Niestety nikt mnie nie posłuchał nie uwierzył, po prostu nie chciał uwierzyć jak bardzo cierpiałam.. Pamiętam jak byłam za drugim razem na oddziale psychiatrycznym po próbie samobójczej w ciągu roku szkolnego odwiedził mnie psycholog szkolny... Powiedziała mi, że będzie mi pomagać. Uwierzyłam jej, zaufałam od razu... Myślałam, że jak wróce do szkoły po bardzo długiej przerwie wszystko się zmieni... Na początku fajnie mi się z nią rozmawiało, czasem spotykałysmy się poza szkołą... Niestety w połowie 3 klasy wszystko zaczęło się psuć... Otworzyłam się i powiedziałam o matematyczce, ona wcześniej o niczym nie wiedziała, odwiedzając mnie była nowo przyjęta do szkoły . Nie uwierzyła mi jak inni, bolało mnie to, a przecież obiecała, że mi pomoże ... Potem powiedziałam jej o ojcu ona zaś mi odpowiedziała " Iza przestań wymyślać, robisz to tylko po to , bo nie umiesz matmy i chcesz wzbudzić litość w innych." Tamtego dnia ją znienawidziłam, skrzywdziła mnie i to bardzo, zrozumiałam że zostałam sama , że nikt mnie nie chce... Tak bardzo nie chciało mi się wtedy żyć... Pocięłam się... Będąc potem w liceum przyszła do mnie dziewczyna, która miała podobny problem z matemtyczką w gimnazjum... uczy ją matmy teraz. Poprosiła mnie o pomoc , oczywiście pomogłam , udowodniłam wszystkim, iż nie kłamę i po sprawdzeniu moich prac z matematyki powinnam najmniej mieć z nich 4 a nie 1 . Zaczęli mnie wszyscy przepraszać, psycholog szkolny przeprosił mnie powiedziała, że jeżeli będę czegoś potrzebować to, żebym się do niej zwróciła. Ja wiem jedno , nie chcę jej pomocy ! Kiedy jej potrzebowałam to ona miała mnie gdzieś, boli mnie to wszystko do teraz. No dobra, a teraz wrócę do sprawy domowej. W pierwszej gimnazjum wpadłam w małe uzależnienie od samookaleczania, moja przyjaciółka pomogła mi z tego wyjśc, za co jestem jej wdzięczna... Na chwilę wtedy ojciec przestał mnie bić oraz chlać... Myślałam, że to koniec mojego koszmaru... Jakoś przeżyłam pare miesięcy, potem wychowaczyni kazała mnie zabrać do psychiatry... mama ustaliła wizyta było okey dostałam jakieś leki, miałam terapie przyszpitalną... Ale jakoś na koniec kwietnia byłam sama w domu, pamiętam jak ojciec przyszedł, nie było mamy, znów był pijany... Stałam wtedy w kuchni, piłam wodę , odwróciłam się na niego kiedy w jednej chwili poczułam uderzenie w głowe... Otworzyłam oczy patrząc się w sufit, ojciec próbował mnie podnieść próbowając mnie złapać za koszulkę. Ja nie miałam siły by wstać, czułam że mam złamany nos, i jak podniosłam głowę to strasznie kręciło mi się w głowie. No cóż następnego dnia i tak poszłam do szkoły i po powrocie z niej zaczęłam wymiotować, mama zabrała mnie do szpitala, okazało się iż jest to wstrząs mózgu. Skłamałam mówiąc, że uderzyłam się w szkole.... Uwierzyli, a ja ponownie czułam się źle w kłamstwie. Sama odstawiłam leki psychotropowe i zaczęłam się źle czuć. Całe leczenie poszło na marne...Ech... po powrocie znów miałam wizytę u lekarza i kazał mi zostać na oddziale, byłam w złym stanie... nie chciało mi się nic, a przede wszystkim myślałam tylko o śmierci. Zostałam tam...poznałam wiele ciekawych osób, między innymi Katarzynę (Katie), która nauczyła mnie bronić się fizycznie... W tamtym czasie powstało dużo wierszy, opowiadań ... Czułam się tam dobrze chodź psycholodzy i lekarze nie byli zafajni, traktowali nas jak śmieci. Ojciec mnie w ogulnie nie odwiedzał, matka czasami chodź i tak praktycznie z nią nie rozmawiałam. Moi chorzy przyjaciele dawali mi siłe dzięki której walczyłam. Po wyjściu ze szpitala napisałam książke, śmieszne ale nie wiem gdzie ją schowałam.. Następnym moim marzeniem było granie na skrzypcach... niestety mama nie chciała mi ich kupić. Ona nigdy nie wierzyła w jaki kolwiek mój talent, miała mnie zawsze za nie udacznince zresztą jak mój ojciec. No nic miałam trochę uzbieranej kasy, troszkę sobie zarobiłam i zakupiłam wymarzone skrzypce... Grać na uczyłam się za pomocą internetu.. Ale z przykrością nie mogłam grać zawsze... kiedy ojciec wracał to zabierał mi skrzypce , aż którego dnia mi je złamał.. Płakałam wtedy jak szkolna, wtedy mama weszła do pokoju i mnie popchnęła ja jej wtedy powiedziałam " Mamo dlaczego tata to zrobił?" ona zaś " I bardzo dobrze nie będzie takie totalne beztalencie grało na tym i tworzyło jakąś rzępolistą muzykę, rozpłakałam się wtedy. Zadzwoniłam do przyjaciół oni nie chcieli mnie wysłuchać pokłóciłam się z nimi, a na drugi dzień próbowałam popełnić samobójstwo. No i wiadomo potem znów psychiatryk... Na nieszczęście doszedł nowy psycholog, tamta pani z która mi się tak dobrze gadało odeszła... A ta jędza była nie dozniesienia. Nikt jej tam nie lubił. Matka zostawiła mnie w tym szpitalu i nie pojawiała się przez dłuższy czas, zresztą jak ojciec. Raz u mnie był i mnie uderzył, pani Ewa nauczycielka zobaczyła to i pytała mi się co to miało znaczyć... Uciekłam od tego nie chciałam z nią o tym gadać. Ojciec wielokrotnie dzwonił na oddział pod wpływem alkoholu i mówił " Mam córkę nieudacznicę, mogłaś wtedy umrzeć." , "  Nie jesteś moją córką.", płakałam dniami i nocami, przyjaciele stamta mnie pocieszali... Czułam się okropnie . Pamiętam taką Justynę , której mama była śmiertelnie chora... Justyna zaś miała schizofrenie. Jej matka umierała, a lekarze nie chcieli jej dac przepustke. Zorganizowałam dla niej ucieczkę po czym i tak wszyscy domyślili siię, że to moja wina... Czułam się winna, że wypuściłam kogoś chorego, ale tak naprawdę ona podziękowała mi potem ze względu na to , iż po raz ostatni widziała swoją matke na ziemi. Niestety mój nieulubony psycholog tego nie zrozumiał i poszłam w pasy... No cóż... ojciec gdy się o tym dowiedział, nie odezwał się do mnie przez dwa miesiące... Ja czekałam, czekałam na przyjazd kogoś bliskiego. Odwiedzała mnie tylko katechetka z księdzem to oni poświęcali mi swoją uwagę, zabierali na spacery po wyjściu ze szpitala itp. Nie będe dłużej pisać o swoich przygodach szpitalnych to może być innym razem. Oczywiście po powrocie znów zaczęło się wszystko od nowa, picie, bicie, mój wewnęrzny krzyk ... Koszmary nocne, strach. Nigdzie nie czułam się bezpiecznie. Ojciec kiedyś powiedział, że mnie zabije... Nie przejęłam się tym przecież chciałam się zabić...ale z drugiej strony bolało mnie , że tak bliska osoba do mnie mówi...Matka mnie nie broniła, babcia o niczym nie wiedziała... Potem ja się rozpiłam ... Chodziłam i chlałam na codzień , sprzedawali mi czym byłam zaskoczona. Nie wiem czemu to robiłam może chciałam poczuć się jak ojciec ? Nie wiem i do dziś nie moge zrozumieć. Pamiętam jak z moją nową przyjaciółką kiedyś trochę za dużo wypiłysmy i zaczęłam gadać o uczuciach.Moze tak naprawdę miałam w sobie uczucia, tylko nie potrafiłam ich odkryć ? Może tak naprawdę ja nie byłam zimna tylko świat wokół mnie ?? Na szczęście wyszłam z tego pijaństwa...... praktycznie w ogóle już potem nie tknęłam alkoholu do ust. Czasem teraz się zdarza, ale nie tak jak wtedy...  Tak jakoś sobie troszkę przeżyłam... Szukałam miłości na ślepo od jakiś osób , ale jej nie dostawałam... Czuje się z tym dziwnie... Pisząc to wszystko płacze, więc jednak nosze w sobie jakieś uczucia. Może dlatego teraz nie mogę tego pojąć, że jestem dla kogoś ważna ? Chwalona ? Po prostu nie mogę tego pojąć... nie potrafie nie umiem... jestem śmieciem, mój ojciec ma racje , jestem nikim... Jestem bita bo jestem zła, okrutna, zimna... Jestem bita, bo mam swoje wady, a nie powinnam  ich mieć według ojca, jestem bita ponieważ ŻYJE ! Jestem poniżana przez mamę ponieważ jestem nikim, jestem poniżana ponieważ jestem totalnym beztalenciem , który nie zasługuje na miłośc. A tak bardzo bym chciała, żeby ktoś ze mną trwał, żeby mnie przytulił, powiedział że jestem dla tego kogoś ważna. Czy ja naprawdę tak wiele oczekuje? Widocznie jestem nikim skoro nikt tego nie chce zrobić. Kiedyś mój ojciec kradł, ludzi myślą że ja też taka jestem... Wzięli mnie do jednego wora. Myślą, że odziedziczyłam geny po tatusiu... Ja nie jestem taka jak on, naprawdę. Niech mi ktoś uwierzy w końcu !! Niech ktoś wreszcie będzie przy mnie..Raz była taka osoba rok młodsza ode mnie, byłam wolontariuszką na dziecięcej onkologii . Zaprzyjaźniłam się, też miała białaczkę tylko inną odmianę niż ja..Niestety ta dziewczyna umarła, ale nauczyła mnie wiele. Znaczy się uczyłyśmy się nawzajem. Ja uczyłam ją jak umierać, a ona mnie jak żyć. Postanowiłysmy, że zamienimy się rolami, ona umrze jako ja, a ja będę żyć jako ona tylko swoim życiem i w ten sposób powstała ksiązka pt" Odddam śmierć za życie . "
 Teraz może jest trochę lepiej, ojciec mnie na razie nie bije, tylko pije, ale cóż taki już mój los. Może ta historia nie jest jakaś wyjątkowa, ciekwawa, czy wzruszająca , ale jest moja i ja przez to wszystko bardzo cierpiałam i cierpię.  I tak opowiedziałam to wszystko w cholernym skrócie, było tego o wiele więcej. Jak uciekłam z domu itp. Nie dam rady już tego pisac i tak wystarczająco już panią przynudziłam tą opowieścią. "Deszcz kołysze mnie do snu." - mój własny cytat.
                      Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz